W filmach apokaliptycznych pojawiają się choroby, wojny czy inwazje obcych - ale jest jedna rzecz, której prawie zawsze unikają. Nicholas Barber pyta, dlaczego Hollywood wciąż tak krzyczy o prawdziwym kryzysie ekologicznym.

Niezależnie od tego, czy wierzysz, że sztuka naśladuje życie, czy też życie naśladuje sztukę, często wydaje się, że XXI wiek naśladuje hollywoodzki przebój. W chwili obecnej, jak wielu z nas zauważyło, obecna sytuacja wydaje się być echem Contagion i 28 dni później. Wcześniej kryzys klimatyczny - z jego wiadomościami o huraganach, falach pływowych i pożarach - był jak każdy mega-budżetowy film o wstrząsającej apokalipsie na świecie.

Dziwne jest jednak to, że pomimo niespokojnego związku między wiadomościami środowiskowymi a apokaliptycznymi filmami, o zmianie klimatu nie wspomina się w prawie żadnym z nich. Na dużym ekranie, zagrożenia dla cywilizacji, jak wiemy, to wojna (Księga Eliego; Mad Max: Fury Road; Alita: Battle Angel), choroby (Zombieland; Wojna Światowa Z; Zarażenie; Piekło), leki, które miały przeciwdziałać chorobie (I Am Legend; Rise of the Planet of the Apes), inwazje obcych (Oblivion; Edge of Tomorrow; A Quiet Place), i demony (This Is The End). Oczywiste jest, że ten zgubny blask rozrywki odpowiadał na nasze niepokoje związane ze stanem planety. Ale pomysł, że nasze ślady węglowe mogą mieć z tym coś wspólnego, nie wchodzi w grę.

W filmie The Core (2003) jądro Ziemi przestało się obracać, a do jego uruchomienia potrzebne są eksplozje jądrowe. W "Słońcu Danny'ego Boyle'a" (2007) to właśnie Słońce jest prawie nieczynne, i znów, eksplozje jądrowe są tym, co jest potrzebne, aby przywrócić je do życia. W "Międzygwiezdnej" Christophera Nolana (2014) problem stanowią żarłoczne plony. W filmie Alfonsa Cuaróna "Dzieci mężczyzn" (2006) jest to niepłodność. Jest też Bong Joon-ho's Snowpiercer (2013), który koreański reżyser nakręcił na kilka lat przed nagrodzonym Oscarem Pasożytem. Jego dystopijny film akcji rozgrywa się w czasie nowej epoki lodowcowej, ale zamiast być spowodowanym zmianami klimatycznymi jako takimi, katastrofa została spowodowana błędną próbą jej odwrócenia poprzez "rozproszenie CW7 na górne poziomy atmosfery".

Jedynym dużym hollywoodzkim filmem fabularnym, który ma przeciwne przesłanie, jest film Rolanda Emmericha "Dzień po jutrze" (2004). Niemiecki pisarz-reżyser jest najbardziej znany z "Dnia Niepodległości" i "Godzilli", które chlubiły się masowym zniszczeniem, ale jego zainteresowanie ekstremalnymi warunkami pogodowymi i kwestiami ekologicznymi było widoczne już kilkadziesiąt lat wcześniej. Film studencki, który nakręcił w 1984 roku, The Noah's Ark Principle (Das Arche Noah Prinzip), został nakręcony na pokładzie stacji kosmicznej, która mogła ubijać ulewne burze. W 1990 roku wypuścił kolejny thriller science-fiction, Księżyc 44, w którym korporacje wydobywały minerały w całej galaktyce, wykorzystując naturalne zasoby Ziemi. Następnie, po założeniu firmy w Hollywood, Emmerich wykorzystał książkę Art Bell i Whitley'a Striebera "The Coming Global Superstorm" (Nadciągająca globalna burza) jako podstawę swojego ulubionego filmu katastroficznego w stylu lat 70.

Podobnie jak w innych jego filmach, The Day After Tomorrow jest tak głupi i stereotypowy jak kino. Ale część z nich trzyma się zadziwiająco dobrze. Sceny panicznego kupowania są zbyt pradawne (choć nikt nie wydaje się gromadzić papieru toaletowego), a satyra wyostrzyła się z wiekiem. Kiedy USA stają się w dużej mierze niezamieszkałe, uchodźcy spiętrzają się na południe przez Rio Grande, ale nie wpuszczają ich do Meksyku, dopóki nie umorzymy całego długu Ameryki Łacińskiej. Ta pycha była wystarczająco śmiała w 2004 roku, ale dziś, w erze "Buduj Mur", wydaje się rewolucyjna.

Złe nawyki Hollywoodu

Co ważniejsze, przynajmniej jeśli chodzi o Hollywood, The Day After Tomorrow był rozbitkiem bokserskim. Szósta najwyższa premiera w 2004 roku - zaledwie jedno miejsce za "Męką Pańską" - udowodniła, że film może mieć wybitne motywy ekologiczne i wciąż grabić w kilkaset milionów dolarów. A jednak nie wyznaczył on trendu dla świadomych klimatu eko-trillerów. Temat ten pojawił się w filmach dokumentalnych, takich jak nagrodzona Oscarem adaptacja pokazu slajdów Ala Gore'a An Inconvenient Truth (2006). Jednak reżyserzy filmów fabularnych nadal niechętnie odnosili się do zmian klimatycznych, a nawet Emmerich wycofał się z nich. Kiedy w roku 2012 (2009) dokonał kolejnego globalnego ruchu katastroficznego, obwiniał w filmie o... errr... neutrina z rozbłysku słońca, w przeciwieństwie do wszystkiego, co mogliby zrobić ludzie.

Być może struktura The Day After Tomorrow może dać kilka wskazówek, dlaczego jest to takie jednorazowe. Film zaczyna się dobrze, od badacza klimatu, profesora Jacka Halla (Dennis Quaid), który niemalże spada na Antarktydę, gdy milowe pęknięcie rozbija półkę lodową pod jego stopami. Wkrótce potem wyjaśnia sceptycznemu wiceprezydentowi USA (Kennethowi Walijczykowi, przypominającemu Dicka Cheneya), jak działa prąd północnoatlantycki, ale Emmerich nie trzyma się długo teorii. Hailstones rozmiar piłek tenisowych batter Tokio. Tornada rozrywają Los Angeles na strzępy. Helikoptery spadają z nieba, gdy ich linie paliwowe zamarzają w Szkocji. Przerażająco przekonujące tsunami przecina Manhattan, zatapiając jego ulice i zamieniając jego wieżowce w wyspy. Następnie Nowy Jork jest pogrzebany pod metrami śniegu i lodu. Nauka może być duszna, ale te sceny są na tyle żywe, że każą każdemu zastanowić się nad zamówieniem nowego, gazowego samochodu.

Kiedy już jednak pokażesz, że cywilizacja jest spłaszczona, to gdzie pójdziesz dalej? Duża część drugiej części filmu jest przekazywana nastoletniemu synowi Jacka, Samowi (Jake Gyllenhaal), który próbuje powstrzymać odmrożenia w nowojorskiej bibliotece publicznej, podczas gdy Jack wędruje po śniegu, by go odnaleźć. Te sceny są w porządku, ale nie mogą pomóc, ale wydają się nieistotne w porównaniu do zniszczeń, których właśnie byliśmy świadkami. Ostatecznie, kogo obchodzi Jack i Sam? Filmy Blockbuster opowiadają o staraniach bohaterów, by ocalić tysiące lub miliony istnień ludzkich. Wymyślają lekarstwo na wirusa albo rozbrajają bombę. We własnym kanonie Emmericha obalają humungodną zmutowaną jaszczurkę (Godzilla) i wysadzają w powietrze eskadrę obcych statków kosmicznych (Dzień Niepodległości). Dla kontrastu, wszystko co robi Jack to jednoczenie się z synem; społeczeństwo na wolności jest wciąż w strzępach.

Czy to dlatego zmiany klimatyczne są tak często pomijane przez filmowców? Bo jest po prostu zbyt duża i przytłaczająca na dwugodzinną przygodę? I dlatego, że nie da się tego naprawić przez bohatera pokonującego złoczyńcę? W pewnym sensie, prawie każdy z nas jest złoczyńcą tej historii, ze względu na własne małe codzienne wybory, aby wziąć ten lot, zjeść ten stek i uaktualnić ten telefon. To zrozumiałe, że hollywoodzkie studia nie chcą wyalienować widzów, przypominając im o tej niewygodnej prawdzie. Komercyjnie rzecz biorąc, rozsądniej jest zrzucić winę za apokalipsę na jakieś szalone eksperymenty naukowca lub rakiety nuklearne obcego dyktatora.

Prawdą jest również, że Hollywood nie może narzekać na naszą nieprzyjazność dla środowiska bez zwrócenia uwagi na swój własny. Przeciętny film to pean do rzucającej się w oczy konsumpcji: zaproszenie do pożądania prywatnych odrzutowców, luksusowych apartamentów i strojów projektantów. A sam "Dzień po jutrze" ma swój udział w lokowaniu produktu. Za kulisami, przemysł nie jest dużo lepszy. Polega na niezliczonej ilości ludzi latających po całym świecie, którzy najpierw robią film, a następnie promują go w sposób jak najbardziej bogaty. W styczniu, Stella McCartney chwalił się na Twitterze, że Joaquin Phoenix będzie robił swoje dla "przyszłości planety", nosząc jeden garnitur obiadowy "na cały sezon nagród", czyli kilka miesięcy. Tweet był okrutnie wyśmiewany, szczególnie przez tych z nas, którzy nosili ten sam garnitur obiadowy przez 20 lat.